bibuła milanowska

jesteśmy blisko ludzi
Wernisaże

    Słowo wernisaż, pochodzi od werniksowania, czyli pomalowania przezroczystym, specjalnym preparatem, skończonego obrazu. Jest finałem i najmilszym dla artysty momentem malowania. Kiedyś, werniksowało się obrazy w galeriach, stąd pierwsze, uroczyste pokazywanie prac nazwano, wernisażami. Wernisaż dla twórcy, to konfrontacja albo z widzem i kolegami po fachu, albo z ich obrazami, o ile wystawa jest zbiorowa. Kiedyś, to było jak premiera w teatrze. Dziennikarze, telewizje, wywiady i opinie szły w świat. Teraz, telewizje nie zadają sobie trudu, bo kogo, poza garstką dziwaków obchodzi sztuka? Jesteśmy chyba jedynym krajem, gdzie lekceważy się jej znaczenie, gdzie artysta, jest daleko w tyle za byle prezesem i lalunią, co pokazała zdjęcie z gołym cyckiem.

    W dobrym tonie, jest krzywienie się ludu, na dźwięk słowa Opera i przyznawanie się do nieczytania książek. Nawet tych, które na świecie reperują nam stratowaną przez szaleńców, opinię. Często, organizuję promocje moich książek, które z niewiadomych powodów, obecna elita wydawnicza, nazywa niesłusznie, premierami. Walczę z tym, bo wielcy profesorowie- poloniści twierdzą, że słowo premiera, dotyczy tylko wydarzeń teatralnych i filmowych. I co z tego? Prowincjonalny, dosłownie średnio wykształcony PR, ma swoje zdanie i jego się trzyma. Ad rem, czyli do tematu. Wernisaż, to konfrontacja tego, co się zrobiło, z szerszą publicznością, z przestrzenią galerii i co najważniejsze, z przyjaciółmi, oraz wrogami. Ważna jest ekspozycja, bo obrazy, tak jak ludzie, mogą się nie lubić i wzajemnie zwalczać.

    Ważne też jest, kogo się zaprasza, a kogo nie. Artyści, to nie księgowi, którzy „po robocie”, trochę se malują, piszą albo rzeźbią. Artysta, to człekopodobny twór intelektualny, który nie daje się zaszufladkować, bywa nie przewidywalny i nadwrażliwy. Moja mama, często stawiała mi za wzór, córki swoich koleżanek, które nie używały dziadkowych, płóciennych kalesonów z troczkami, jako spodni i ufarbowanych na amarant komży, jako bluzek. Na ASP, wszystkie nosiłyśmy się dziwacznie, ale bajecznie kolorowo i z pomysłem. Dziewczyna z ASP, była symbolem statusu towarzyskiego. „To se ne vrati”. Kiedy, szłam odwiedzić mamę w Ministerstwie Górnictwa, gdzie była radcą, mówiła mi w co powinnam się ubrać… A ja po swojemu, na głowie kapelutek z kwiatkami, komeżka, kalesony i wór wielkości dużej walizy. Artystą kieruje inny Bóg, dlatego może tworzyć, a księgowy, nie za bardzo, ale artyście się przydaje. Nie wiedząc, że wszystko, co go otacza, stół, krzesło, talerz, materiał na spodnie i kran, jest dziełem artystów. Niestety, czasem niezdolnych, którzy zdarzają się w każdej dziedzinie sztuki. Niemniej, świat bez sztuki nie istnieje, od czasów prehistorycznych. Można ją lekceważyć i tym samym zbliżać się do naszych braci, zwierząt, które nie potrafią tworzyć, w abstrakcyjnym tego słowa, znaczeniu i patrzeć rozumiejąc dzieło.

    Wszystko to napisałam, bo ostatnio miałam wernisaż obrazów i gadżetów ozdobionych moimi kotkami, połączony z promocją mojej ostatniej książki, wywiadu ze sobą, pt. „Selfie, autoportret”. Ekspozycja i sprzedaż, trwa w Desie Unicum, pl. Konstytucji 2. Jest kilka zdjęć z uroczystości na moim Instagramie, do którego założenia, zmusili mnie znajomi (hannabakula/autoportret). Był to prawdziwy, tłoczny, roześmiany wernisaż, jak za dawnych czasów. Wiele znakomitości ze świata sztuki i nauki, piękne ekstrawaganckie dziewczyny, a nawet telewizja, moja ulubiona Superstacja. No i do końca, nie zabrakło wina.

    Bardzo jestem szczęśliwa, że jeszcze można się spotykać i bawić w swoim, ścisłym gronie, jak dawniej, gdy wernisaże były ważnym elementem naszej kultury, a Artyści, najważniejszym.

Hanna Bakuła

W poniedziałek 2 marca, ukaże się Gala, z wywiadem ze mną i kolegami portrecistami.