bibuła milanowska

jesteśmy blisko ludzi
GRANICE   GŁUPOTY   CZYLI   WRACA   „STARE”

    Mieszkam w Milanówku od zawsze (z długą przerwą kwarantanny azylowej  w Austrii ) i ciągle w tym samym domu, i ciągle przy tej samej ulicy. A uliczka choć niezbyt długa to zapisana w historii miasta, od czasów uzyskania praw miejskich oraz od czasu urzędowania pierwszego wójta – Apolniusza Csakyego, mojego opiekuna i wychowawcy.  Myślę, że ulica Wójtowska zawiera tysiące różnych skojarzeń, wyzwań, sukcesów i cierpień ludzi przez lata tam zamieszkałych. Nie dziwota, samo życie. Jednak nigdy nie mogłem zrozumieć dlaczego ta droga jest podzielona na dwie nierówne części – tę współczesną, utwardzoną słabej jakości trylinką i tę część „ sentymentalną”, w słoty nieprzejezdną, a więc polną, piaszczystą, dalej łączącą się z milanowską nowoczesnością asfaltową…

    I nagle, przed tygodniem, moją pięćdziesięcioletnią zadumę nad losem Wójtowskiej przerwała wzmożona aktywność służb drogowych. Przez dwa dni jeździł tu ciężki sprzęt drogowy, płużono, ubijano coś czego się nie da ubić, a następnie wysypano dziesiątki ton tłucznia i na tym zakończono budowę drogi!  Jak podkreślił, jeszcze urzędujący burmistrz, przy utwardzaniu ulicy wykorzystano najnowszą metodę drogową. Już dnia następnego w luźnej warstwie tłucznia zakopały się dwie furgonetki dostawców przesyłek pocztowych. Sądzę, że po interwencjach posiadaczy pojazdów mechanicznych, burmistrz przysłał wcześniejszych wykonawców, by naprawiali jego pomysł na nowoczesność, wzięty rodem z Rumunii epoki Czauczesku. Jak wypadła naprawa drogi nienaprawialnej? Każdy może sobie wyobrazić.

    Zastanawiałem się jak można skomentować „ gospodarskie” działanie obecnych władz milanowskich i wybrałem najprostszy sposób a jednocześnie dla wszystkich zrozumiały, mianowicie pozwoliłem sobie na zacytowanie urywka z obwoluty książki Janusza Szewczaka „Idiotokracja czyli zmowa głupców”.  ….Głupcy zawsze istnieli, niektórzy z  nich sięgali nawet po władzę, ale nigdy jeszcze w dziejach świata ród ludzki nie miał do czynienia z prawdziwą inwazją głupoty. Zjawisko to stało się bardzo groźne, albowiem objęło kręgi władzy. Powstały fałszywe elity składające się w całości z durniów i dewiantów różnej maści, którzy trzymają się razem, wspierają i rządzą lub choćby próbują rządzić. Cytowanej powyżej książki nie polecam czytelnikom mimo, że autor trafnie dopatrzył się we współczesnym świecie zjawiska, które nazwał idiotokracją, ale do walki z tym nieszczęściem proponuje on metafizykę i modlitwę…. Czy to przypadkiem nie za mało? I czy autor tym samym nie wstępuje do grupy, którą  krytykuje?

    Zastanawiam się, dlaczego tak często do władzy pchają się głupcy, wynoszeni i wybierani przez innych głupców zaś ci, którzy ten proceder widzą i trafnie go oceniają pozostają w cieniu, niemo akceptując swoisty podział społeczny. Ci pierwsi, nie przebierają w środkach by władzę utrzymać a mądrzy zastygają w katatonicznych pozach jakby przeczekując najgorsze. Mówią, nic za wszelką cenę. Choćby za cenę tych małych gwałtów. A przecież ta cena może okazać się w skutkach największa. Pamiętajmy, wolność to świadomość niekonieczności. Niekonieczności zgody na udział w kłamstwie, niekonieczności ulegania niewidocznej przemocy, która istnieje również dzięki naszej zgodzie na ustępstwa. Nawet te pozornie małe, czynione dla świętego spokoju dla „uratowania reszty” są groźne. Czasami wymaga się ustępstw i twierdzi się, że mogą one być sprawą mądrości politycznej, ale nie od rzeczy etyka jednostki i etyka polityki zawsze chadzały przeciwnymi traktami.

    Moje dzieciństwo przypadło na okres powojenny, lata pięćdziesiąte i wielu żyjących rówieśników pamięta je inaczej, ale życiorys – nazwijmy go społecznym, pokoleniowym – naznaczył je piętnem „wrodzonych sprzeczności”. Rodził się wówczas nowy ustrój, walka „starego” i „nowego” rychło przeniosła się z „podziemia”, „stare” to był dom w Milanówku przy Wójtowskiej, „nowe” – ulica, szkoła nr 2 przy Literackiej, chyba im. J. Stalina lub B. Bieruta dziś już nie pamiętam. Tworzyły się zręby dwójmyślenia, dwójjęzyka, oficjalności i nieoficjalności, ładu zewnętrznego i niepokoju wewnętrznego.
    Z własnego dzieciństwa pamiętam okoliczności towarzyszące śmierci Stalina: najpierw uroczysty apel, trzy minuty ciszy, łzy w oczach młodej nauczycielki, i my, siedmioletni, poustawiani w szeregi, na baczność, z obowiązkowym grymasem bólu na nierozumiejących gębach; potem spacer z matką ulicami Warszawy, przystanięcie pod ulubionym kioskiem, pełnego zawsze kolorowości, zabawek i lizaków, a na wystawie pusto…. Tylko portret wodza przecięty krepą, i słowa matki: – spójrz synku, i zapamiętaj, umarł jeden z najgorszych ludzi na świecie. To jego enkawudziści zamordowali twojego tatę, miałeś wówczas dwa tygodnie… Zakotłowało się w dziecięcej głowie jeszcze bardziej, nie rozumiałem nadal, zresztą nie starałem się o nic pytać, przyjąłem na wiarę apel poranny i słowa matki. To rozdwojenie towarzyszyło całemu dzieciństwu mojego pokolenia. Nie tylko dzieciństwu. W 1968 dało o sobie znać gestem symbolicznym – paleniem gazet. „Prasa kłamie” , to było zawołanie jakby wskrzeszające tamte dziecinne sprzeczności, podziały świata. Zewnętrzność raz jeszcze – tym razem drastyczniej, bo w stanie względnej świadomości rzeczy – dała znać o rozbieżności z wewnętrznością świata.

    Być może nie są to żadne specjalne wyróżniki socjologiczne, a tym bardziej artystyczne czy światopoglądowe. Inne pokolenia przeszły w końcu tę samą „chorobę” wieku, Rzecz jednak w tym, że pokolenie zrodzone na przełomie wojny i pokoju rosło w stanie podwójności jakby w siebie organicznie wszczepionej, dojrzewało, nasiąkało nią od dzieciństwa, od pierwszego kroku zrobionego w szkole, ono było jego doświadczeniem głównym. Potem, dwadzieścia lat później, potwierdzonym, kiedy przyszła dojrzałość fizyczna i psychiczna.

     „Podwójność” to był także kościół i partia, komunia święta i pochody pierwszomajowe, krzyż i portrety przywódców na szkolnych ścianach, lekcje religii i lekcje wychowawcze, mnogość języków, jakimi trzeba się było posługiwać, najpierw nieświadomie, potem coraz bardziej przemyślnie, słowa były zaklęciami i przekleństwami, hasłami i modlitwą. Któż z nas coś wtedy rozumiał, ale musiało to tkwić w młodocianych umysłach, w wygimnastykowanych głowach, pełnych nauczonych życiorysów i pacierzy, zatłamszonej podświadomości, karmionej gazetową strawą i komentarzami domowymi. Podejrzenia udzielały się w obydwie strony, nie bardzo wiadomo było, w co wierzyć, może nie wierzyło się w nic, a może we wszystko? Ile z tej wiedzy było wówczas oczywiste, ile wspomnień otworzyło się na podstawie znacznie późniejszych doświadczeń. Czy kiedykolwiek swoista schizofrenia naszych umysłów,  zachwaszczona „podwójnością” wyparuje ze  świadomości. Czy chaos wywołany dublującą się prawdą ustąpi i pozwoli zapanować porządkowi.

    Przez lata byłem coraz bardziej spokojny, szczególnie o pokolenia, które rodzą się w nowej, dzisiejszej rzeczywistości. Trwało to do czasu uświadomienia sobie, że „stare” wraca. Mój niepokój rośnie każdego dnia. Codzienna obserwacja zdarzeń,  nie pozwala  godzić się niemo, na pomysły oszalałego z nienawiści starca z kotem, toruńskiego oszusta w koloratce czy fałszywych interpretatorów zjawisk politycznych z państwowej telewizji.

    Pewnym jest, że należy młode pokolenie uchronić od podziałów i trującej umysły „podwójności”.  Jasna musi być prawda i hierarchia wartości dla każdego. Głupotę i jej apologetów musimy eliminować z życia politycznego i samorządowego, dokonując prawidłowych i rozsądnych wyborów.  Zacznijmy więc od swojego podwórka i wybierzmy nowego rozsądnego gospodarza Milanówka a obecny niech wróci do gry na perkusji. Muzyka podobno łagodzi obyczaje więc ma szansę na przyszłość….

                                                                    Waldemar Stempkowski