bibuła milanowska

jesteśmy blisko ludzi
Pracusie
Nareszcie jakaś dobra wiadomość. W tym, dziwnym cyfrowo roku 2020, nareszcie zadbano o trochę wolnych dni, dla zapracowanych obywateli, harujących bez chwili wytchnienia. Dosyć wyzysku przez pracodawców i wstawania rano przez okrągły rok. Dosyć braku czasu na narty i wyjazdy do dalekich krajów! Udało się i przy odpowiednim kombinowaniu będziemy mieli 118 dni wolnych od pracy, plus 13 dni ustawowo- świątecznych. czyli 1/3 roku tak zwanej laby. Pracownik zrelaksowany, to dobry pracownik. Nie wiedzą tego Amerykanie, którzy wyzyskują klasę pracującą i nie mają pomostowych weekendów. Co więcej, krwiopijcy na Boże Narodzenie i Wielkanoc, dają tylko po jednym dniu wolnym. Wywołało to moje prawdziwe oburzenie, gdy po przyjeździe do Stanów, dowiedziałam się, że ci głupi Amerykanie mają Merry Christmas, nie merry, tylko pożal się Boże. Zamiast porządnych 3 dni za stołem, jeden dzień z indykiem na obiad i prezentami rano 25 grudnia, a 26 grudnia, do roboty. Wszystko to, bez możliwości doczekania na kanapie lub nartach do Sylwestra. Ich brak sprytu sprawia, że nigdy nie pomyśleli o pokombinowaniu i przetrwaniu z piwkiem, do 3 Króli, a nam się w tym roku udało. Jestem absolutnie, za. Skoro mamy taki dobrobyt, to niech obywatel go odczuje. W starych Chinach, klasy uprzywilejowane miały bardzo długie, dyndające rękawy, które były dowodem, że nie muszą nic robić rękami. Jestem za wprowadzeniem tej mody u nas, taki strój na pomostowe weekendy. Raczej dla mężczyzn, bo nasze panie, muszą donieść na kanapę ulubione przysmaki, a przedtem je przygotować. To, taki staropolski zwyczaj i nie ma na to emancypantek. Miejsce kobiety, jest w kuchni! Święta, muszą być na pograniczu pęknięcia z przeżarcia. Często słyszę od znajomych, a i nieznajomych, że marzą o emeryturze, bo wreszcie nie będą musieli nic robić. Czyli całe dorosłe życie są w stresie i pracują niechętnie. Ja, bym zmieniła nielubianą pracę, na lubianą, bo podobno mamy deficyt pracowników. Jako przedstawicielka „wolnego zawodu”, magister sztuki, członkini Związków Twórczych, nigdy nie pracowałam na etacie, ani tu, ani w Ameryce. Nigdy dla kogoś, za to 365 dni w roku, bez wolnych zwykłych ani pomostowych weekendów.  Nie mam godzin pracy, ale pracuję cały czas, myśląc nad tym co właśnie robię i co zrobię za chwilę. Łażą za mną niedokończone obrazy i książki. Brzmi ponuro, a jest dla mnie wielką radością, bo kocham, to co robię, jak większość moich kolegów, artystów. Nigdy nie dostałam pensji, ani zwykłej, ani 13, to znaczy, że nie mam stałych dochodów i muszę, jak szewczyk Dratewka sama na siebie zarobić, pukając młoteczkiem. Czasem, widząc jak sprytnie osoby harujące na etatach, przerzucają pomosty między wolnymi dniami, jak wykazują maksimum czujności, zazdroszczę im. Szczególnie ostatnio, bo coraz więcej wolnego i jak niegdyś, „Czy się stoi, czy się leży, 500 złotych się należy”. Brzmi to, jak socjalistyczna przepowiednia, którą pamiętam z dzieciństwa. Wtedy nie było wcale weekendów, tylko same niedziele i święta kościelne, oraz te same, majowe, z dodatkowym 22 lipca. Nie było święta 3 Króli, zwanych, Magami, tak ważnego dla katolików, bo to Magowie przynieśli prezenty. Pamiętam euforię po wprowadzeniu wolnych sobót. 2 dni wolnego! Hurra! W takiej żyliśmy ciemnocie. Nie to co teraz. Kto, bogatemu zabroni?

Hanna Bakuła